Nasze kochane zdrowie
Na całym świecie powstała moda na zdrowe życie. Najwyższe organa administracyjne, takie jak ONZ, czy Unia zwana EUROPEJSKĄ, oczywiście nie personalnie, tworzą rozmaitego rodzaju definicje zdrowia, mające jeden cel: dążenie do azjatyckiej urawniłowki. Te definicje mają to do siebie, że zawsze brakuje nazwisk ich autorów. Urawniłowka polega na tym, że wszyscy mają mieć to samo i zachowywać się tak samo. Ot, taka inna nazwa komunizmu. Stąd te pesele, NIP -y i inne oznakowania, podobnie jak znakuje się stada baranów, lub bydło.
Przecież przez jakieś 5000 lat historii pisanej każdy człowiek miał imię i nazwisko, ewentualnie dodatkowo tzw. odczestwo. Ale zawsze to było jego własne i nikt mu numeru nie mógł nadawać. Pierwsze numery stworzył IBM dla obozów koncentracyjnych.
Podobnie stworzono „specjalizację” typu zdrowie publiczne, chociaż wiadomo, że zdrowie jest zawsze sprawą indywidualną, podobnie jak miłość, czy nienawiść. Publiczne to są domy, zwane powszechnie burdelami. Patrząc na naszą administrację, nie można się oprzeć porównaniu, że to jedno i to samo.
Te same przepisy, w zależności od tego, kto je analizuje, są w różnych województwach różnie odczytywane. Nawet powołuje się specjalne wykładnie przepisów.
Nie jest to takie dziwne, skoro tylko 2 promile dzieci szkolnych rozumie tekst pisany. Bardzo ciekawe byłoby sprawdzenie tych samych testów na urzędnikach administracji, czy to państwowej, czy samorządowej oraz pracownikach tzw. naukowych wszelkiej maści wyższych szkół. Wbrew bowiem propagandzie mass mediów polskojęzycznych, uczelnie polskie w klasyfikacji światowej notuje się na ostatnich miejscach, na 21000 ocenianych.
Innym przykładem tego pożal się Panie Boże zdrowia publicznego jest fakt, że zdecydowaną większość stanowisk obsadzają kobiety. W żadnym wypadku nie jestem antyfeministą, ale proszę mi pokazać jedną panią profesór, czy dochtór, która ostrzegałaby swoje koleżanki o tym, że stosowanie na przykład dezodorantów zawierających aluminium, przyczynić się może do powstania raka piersi.
Która z tych uczonych kobiet ostrzega, że mammografia robiona za często, czyli co 2-5 lat, przyczynia się do rozwoju raka piersi?
Która z tych położniczek, ginekolożek, ostrzega, że skrobanki powodują zwiększenie prawdopodobieństwa raka piersi i to wprost proporcjonalnie do liczby wykonanych zabiegów?
Która z tych szacownych matron ostrzega, że wszelkiego rodzaju podpaski z wkładkami z tworzyw sztucznych mogą być odpowiedzialne za częste zapalenia pęcherza moczowego i dróg rodnych, a to z kolei może, jak każdy długo utrzymujący się stan zapalny, prowadzić do raka?
A wystarczyłoby przekonać koleżanki do noszenia kubeczków menstruacyjnych, czy choćby bawełnianej waty. Ale niby w jakim celu miałyby przekonywać i walczyć z wszechzalewającą nas reklamą „skrzydełek”? Te skrzydełka to przecież potencjalne przyszłe pacjentki. A dlaczego to niby od wielu lat krzyczy się o prywatyzacji służby zdrowia?
Podobnie wygląda sprawa z profilaktyką, czyli zapobieganiem chorobom. Do lat 70., dopóki żyli jeszcze przedwojenni lekarze i farmaceuci, uczono w uczelniach medycznych o konieczności uzupełniania, w naszej szerokości geograficznej, poziomu witaminy D. Wiadomym było, że dzieci muszą otrzymywać tran. I to był prawdziwy tran, a nie to świństwo – smakowo różnorodne – ale praktycznie bezwartościowe biologicznie.
Po 1970. roku zaprzestano podawania tranu dzieciom, z prostej przyczyny. Tran otrzymywaliśmy z UNRY, a „nasi zarządzający” wpadli na pomysł przekazywania tego tranu do Korei. Oczywiście, zostało to wykryte i dary zostały wstrzymane.
Przypomnę, że ŻADEN TZW. PROFESÓR TAMTEGO OKRESU NIE ZAPROTESTOWAŁ PRZECIWKO ZANIECHANIU PODAWANIA WITAMINY D -3 DZIECIOM.
Nagle wszyscy zapomnieli o konieczności uzupełniania tego specyfiku. A przecież mieliśmy same tuzy naukowe. Nawet ministrowie byli profesorami.
No, to były czasy komunizmu, czyli podległości Sowietom. Ale przyszedł rok 1990 i rzekomo nastąpiły przemiany polityczne. Moim zdaniem przemiany polegały głównie na zmianie kolorów i chorągiewek. Natomiast co do istoty postępowania w życiu społecznym nic się nie zmieniło, tylko dzięki rozwojowi techniki stopień ogłupiania społeczeństwa się powiększył.
Konkretnym przykładem była sprawa rzekomej dziury ozonowej i konieczności zaprzestania opalania się. Przypomnę, że warstwa ozonowa nad równikiem wynosi około 150 dabsonów, a nad Polską około 350 dabsonów. Proste porównanie dwóch liczb: gdzie jest mniej? Nikt oczywiście nie namawiał czarnoskórych do noszenia specjalnych okularów, czy smarowania się kremami. Ale 20 lat permanentnej indoktrynacji mass mediów spowodowały to, że każda kobiecinka kupuje dla swoich dzieci kremy z rozmaitego rodzaju numerami, jakby naprawdę miały one jakieś znaczenie. A te wszelkiej maści kosmetyczki zajmujące czas w rannych serialach telewizyjnych, a ci „dermatolodzy”???
Co prawda specjaliści od marketingu zmienili zasadę i straszą obecnie czerniakiem, a nie zwykłym rakiem, chociaż nie ma żadnych badań potwierdzających związek promieniowania słonecznego z czerniakiem. Promieniowanie słoneczne powoduje tylko raka płaskonabłonkowego, który jest łatwy do leczenia.
Czerniak natomiast rozpoznawany jest głównie u ludzi mających duży zasób gotówki i nikłą wiedzę biologiczna, typu aktorzy, prawnicy, kupujących olbrzymie ilości tzw. kosmetyków.
I pomimo wielu prac udowadniających niedobór witaminy D w organizmach Polaków, nadal żaden „specjalista” zdrowia publicznego nie występuje z wnioskiem o konieczność jej suplementacji u dzieci i młodzieży, nie wspominając o osobach starszych. A czym się zajmuje na przykład Komisja Zdrowia w Sejmie? Wiadomo, wzrostem handlu szczepionkami, pragnąc wprowadzić dodatkowe szczepionki przymusowe.
A co na temat niedoboru witaminy D ma do powiedzenia nauka, ta prawdziwa, niedopuszczana do świadomości ludków nad Wisłą?
Tytuły prac naukowych z tego zakresu są jednoznaczne:
„Niski poziom witaminy D w dzieciństwie związany jest z wysokim ryzykiem chorób serca, ciężkim udarem i rakiem w wieku dorosłym” 23 lutego 2015,
„Niedobór witaminy D w dzieciństwie skutkuje wysokimi kosztami zdrowia w późniejszym okresie”.
Autorzy stwierdzają, że niedobór witaminy D u matek w ciąży zwiększa prawdopodobieństwo występowania cukrzycy typu I u dzieci.
Ten niedobór witaminy D u ciężarnych powoduje również częstsze występowanie astmy i alergii u dzieci.
Niski poziom witaminy D u małych dzieci skutkuje częstszym występowaniem stwardnienia tętnic w wieku średnim
W innym badaniu brało udział 2150 osób. Badania rozpoczęto w 1980 roku. Autorzy przebadali ich ponownie w wieku 45 lat. Uwzględniono wszelkie możliwe parametry takie jak: dieta, styl życia, praca, ciśnienie krwi, poziom lipidów, palenie tytoniu itd. Poziom co najmniej 50 – 70 ng uznawany jest prawidłowy. Okazało sie, że dzieci, u których poziom był poniżej 15 ng, dwa razy częściej miały zmiany miażdżycowe
Journal of Clinic Endocrinology& Metabolizm
Proszę mi pokazać położnika, ginekologa, lekarza rodzinnego, który zlecił w ostatnim 20-leciu ciężarnej kobiecie wykonanie badania poziomu witaminy D i żelaza?
W innym badaniu udowodniono, że niski poziom witaminy D u ludzi w wieku średnim może zwiększyć ryzyko zawału serca o 50%. A jeżeli już masz zawał, to przy niskim poziomie witaminy D śmiertelność wzrasta o 100%.
Proszę mi pokazać kardiologa, który zlecił swojemu choremu wykonanie badania poziomu witaminy D?
Przecież oni wszyscy są tresowani do badania poziomu cholesterolu, chociaż liczne prace udowodniły, że poziom ten nie ma wielkiego znaczenia. Ale to jest właśnie nowoczesne leczenie w wydaniu krajowym. Wykonuje się procedury i ma spokojne życie, plus tytuły.
Chorzy w średnim i starszym wieku są poważnie narażeni na ciężkie udary mózgu przy niskim poziomie witaminy D.
Proces ich leczenia i rehabilitacji jest także bardzo utrudniony, a wyniki znacznie gorsze.
American Heart Association podaje, że osoby, które miały poziom poniżej 30 ng, miały około dwa razy większe obszary martwicy, aniżeli ludzie z prawidłowym poziomem witaminy D w surowicy.
Dla osób z poziomem witaminy D poniżej 10 ng, szanse na zdrowienie po 3 miesiącach leczenia są mniejsze o 50 % od chorych z prawidłowym poziomem witaminy D, niezależnie od wieku pacjenta i ciężkości udaru mózgu.
Czy spotkaliście się Szanowni Czytelnicy z kardiologiem, czy neurologiem, który zlecałby badanie poziomu witaminy D?
Nie wspomnę tutaj o psychiatrach, czy psychologach, ponieważ oni z zasady nie zaśmiecają sobie głowy badaniami laboratoryjnymi. Ot, takie wróżenie z fusów.
Praktycznie wszyscy chorzy z chorobami nowotworowymi mają obniżony poziom witaminy D. Nasze obserwacje pokazują, że najczęściej chory z rakiem ma poziom witaminy D poniżej 10 ng. Badania wykazują, że już podniesienie poziomu witaminy D do 25 ng, zmniejsza względne ryzyko raka o 25 %.
Badania z 2007 roku z American Journal of Preventive Medicine wykazały, że podniesienie poziomu witaminy D powyżej 33 ng, zmniejszało o 50 procent ryzyko raka jelita grubego.
Badania wykazały, że u kobiet po menopauzie podniesienie poziomu witaminy D powyżej 40 ng powoduje zmniejszenie występowania ryzyka nowotworów wszystkich o 77 % po zaledwie 4-letniej suplementacji i utrzymywaniu tego poziomu.
Badania wskazują, że 90% raka piersi ma związek z niskim poziomem i niedoborem witaminy D.
Badania wykazały, że prawidłowy poziom witaminy D nie tylko zapobiega dużej liczbie nowotworów, ale i przyspiesza leczenie chorych z nowotworami.
Piszę od lat, że polska medycyna jest opóźniona w dostępie do wiedzy o 50 lat, lub więcej. Powyższe przykłady w sposób oczywisty to udowadniają. Czy spotkałeś się, Drogi Czytelniku, w swojej przychodni, nawet specjalistycznej, aby którykolwiek leczący Ciebie „specjalista” kiedykolwiek zlecał tobie wykonanie takiego badania?
To nie wszystko. Niedobór witaminy D jest odpowiedzialny także za choroby autoimmunologiczne, wywoływane m.in. przez szczepienia. Witamina D jest silnym modulatorem układu immunologicznego, zapobiegającym na przykład stwardnieniu rozsianemu, czy chorobom zapalnym jelit.
Prawidłowy poziom witaminy D może zmniejszyć zaostrzenia przewlekłej choroby obturacyjnej płuc o ponad 40 %.
Zakażenia wirusowe, grypa, przeziębienia i zapobieganie tym chorobom jest o wiele tańsze i skuteczniejsze za pomocą utrzymywania prawidłowego poziomu witaminy D, aniżeli masowo reklamowane szczepienia. Przypomnę, że jedyna epidemia grypy w Polsce na początku lat 70. wybuchła po zaprzestaniu dawania tranu dzieciom w szkołach.
Przyjmowanie witaminy D nie powoduje występowania powikłań, licznych przy szczepieniach. Wystarczy wspomnieć, że w okresie ostatnich 10 lat nikt nie umarł z powodu Odry, a po szczepieniach przeciw odrze zanotowano aż 108 zgonów.
Przypomnę także, że według oświadczenia dyrektora CDC, zgłaszane jest tylko 1-5% przypadków, czyli należy tą liczbę 108 pomnożyć przez co najmniej 20. Oczywiście, możesz także, Szanowny Czytelniku, drugą wartość pomnożyć przez 20.
Badania udowodniły, że przyjmujący co najmniej 2000 jednostek witaminy D dziennie, przez kilka miesięcy, uregulowali pracę 80% genów odpowiedzialnych za różne procesy metaboliczne. Stwierdzono nawet naprawę DNA PO USZKODZENIACH PROMIENIOWANIEM ULTRAFIOLETOWYM!
Przypominam, że pobieranie witaminy D-3 w dawce powyżej 1000 j.m. wymaga przyjmowania około 100 mcg witaminy K-2. Nasze badania udowodniły, że przeciętny osobnik o masie 80 kg musi przyjmować dziennie około 5000 jednostek witaminy D-3. Nie mylić proszę witaminy K-2, z witaminą K-1. Niestety, zdarza sie to często w aptekach. To także o czymś świadczy!
I proszę mi pokazać lekarza, który starszym osobom przepisuje witaminę D-3 do codziennego przyjmowania, a nie straszy osteoporozą?
Zamiast tego mamy posłankę Gądek, przewodniczącą Komisji Zdrowia w Sejmie, opracowującą projekt kolejnego wyprowadzania pieniędzy z budżetu, pod pretekstem konieczności zwiększenia liczby szczepień przypadających na jedno dziecko.
Zamiast programu podawania witaminy D-3, mamy rozmaitego rodzaju radnych, na przykład Łukasza Wantucha z Krakowa, wyciągających od podatnika pieniądze na lokalne programy szczepień, lub straszących zakazem przyjmowania do szkół, czy przedszkoli, zdrowych dzieci, a pozwalającym na chodzenie dzieci szczepionych, które przez okres 4-8 tygodni po szczepieniu zakażają okolicznych mieszkańców. Taka jest właśnie „naukawa” polska medycyna. I widzisz od razu przepływ pieniądza, Szanowny Czytelniku.
Od 3 dni mam zablokowaną pocztę internetową i zniknęła mi także książka adresowa. Przepraszam więc wszystkich za nieudzielanie odpowiedzi na e-maile. Z zasady także nie odpowiadam na niepodpisane e-maile. Od 1000 lat w Polsce wszyscy mieli herby, mieszczanie znaki firmowe, a od XV wieku nazwiska i nie widzę powodu, aby to zmieniać. Za pseudonimami kryli się tylko agenci, którzy ze zrozumiałych powodów ukrywali swoje nazwiska. Po prostu uważam, że z ludźmi wstydzącymi się swoich nazwisk i przodków nie ma sensu rozmawiać.
Jak łamane jest w tym wesołym baraku nad Wisłą [J. Pietrzak] prawo, świadczy nagminne nieprzestrzeganie ustawy o ochronie danych osobowych. Wszelkie ustawy mówią, że tajemnicą lekarską jest nazwisko chorego i jego choroba. A dostęp do tych danych można otrzymać po wyroku sadowym. Trwają walki o nieujawnianie nawet ZUS-owi tych danych. Niestety, prawem kaduka urzędnicy san-epidów, najczęściej w ogóle nie związani ze służbą zdrowia, inżynierowie, biolodzy, nagminnie łamią to prawo, żądając od przychodni podawania nazwisk dzieci nieszczepionych.
I wymiar sprawiedliwości, łącznie z Sądem Najwyższym i Prokuraturą Krajową, nie widzi problemu. To w jakim celu mamy Ministra i specjalne Ministerstwo do ochrony danych osobowych? Za co bierze pieniądze?
W jakim celu mamy Rzecznika Praw, jeżeli tego jawnego łamania prawa nie widzi?
To wszystko są przykłady potwierdzające fikcyjność państwa. Jak widać, Rząd, nawet tak prostych spraw nie ma prawa samodzielnie regulować. Czeka na instrukcje…?
Ciekawe są wpisy lekarzy na forach. Na przykład taki: „Od 30 lat badam dzieci z podejrzeniem autyzmu i muszę powiedzieć ze wzrost zachorowań jest widoczny po szczepieniach, szczególnie MMR. Po przebyciu choroby różyczka, jakiekolwiek powikłania są bardzo rzadkie.”
www.prawdaxlxpl.wordpress.com